Kobieta i życie Nr 9 (181) wrzesień 2023
Rozmawiała: Beata Biały, zdjęcia: Zosia Zija i Jacek Pióro (serwis: Sony music Poland).
Twój Styl 12 (389) grudzień 2022
Rozmawiała: Joanna Nojszewska, zdjęcia: Ola Walków - Van Dorsen Artist, stylizacja: Ewa Baraniewska, makijaż: Gosia Macias- Van Dorsen Artist, fryzury: Kamil Pecka, asystentka fryzjera: Lidia Franciszewska, produkcja: Marta Sech, sukienka i buty: Maciej Zień, naszyjnik: Parel Parel, kwiaty w butonierkach: Kwiatostan Warszawski.
SUPER TV, 3. stycznia 2022 (nr 1, index 374758), tekst: Katarzyna Sobkowicz, zdjęcia: Jacek Grąbczewski/TVP, East News, AKPA
URODA ŻYCIA, marzec/kwiecień 2021 (nr 2), tekst: Anna Zaleska, zdjęcia: Zosia Zija i Jacek Pióro
Twój STYL, grudzień 2019 (nr 12 - 353), tekst: Joanna Noiszewska, zdjęcia: Aldona Karczmarczyk
LAVIE, nr 05 (25), 2018, tekst: Agnieszka Fiedorowicz, zdjęcia: Mateusz Stankiewicz
Wywiad jest dostępny online: laviemag.pl lub przeczytaj z pdf
Dziennik Gazeta Prawna, nr 200, 16 października 2016, rozmawiał: Wojciech Przypiliak.
Alicja Majewska opowiedziała nam o kulisach powstania swojej nowej płyty „Wszystko może się stać” z muzyką Włodzimierza Korcza i tekstami mistrzów słowa.
Party - Życie gwiazd, nr 14 (202), 6 lipca 2015, Sylwia Borowska
Były owacje na stojąco i aplauz. Alicja Majewska została okrzyknięta największą gwiazdą tegorocznego festiwalu w Opolu. Artystka debiutowała na tej scenia... 40 lat temu!
Teletydzień, nr 26 (22 czerwca 2015 r.) - „Ala i Włodek. Ich 40-lecie...” oraz nr 28 (6 lipca 2015 r.) - „Opolski koncert Polskiego Radia. Siła dobrych tekstów”
Artykuły z obu numerów przeczytaj z pdf
Kropka TV, 2015, Agnieszka Fedorczyk
Rozmowa z Alicją Majewską.
Lubię słuchać tych najbardziej muzykalnych. Bo muzykalność to nie tylko słuch muzyczny, to także rodzaj szczególnej wrażliwości. Ma ją moja idolka Sława Przybylska.
Czy kilkuletnia Ala marzyła o scenie i śpiewała do mikrofonu z kija od szczotki?
Chyba każdy, kto śpiewa zawodowo, jako dziecko występował u cioci na imieninach lub w szkolnych chórach. I ze mną tak właśnie było. Śpiewałam w chórach, byłam solistką, wzruszałam - bo zawsze był mi bliski repertuar liryczny, ale marzenia o karierze? Skądże! Nie miałam wykształcenia muzycznego, nie mogłam więc zdawać do Akademii Muzycznej.
Dlaczego rodzice nie posłali do szkoły muzycznej tak muzykalnej córki?
Bo dzieciństwo spędziłam w sandomierskiej wsi, w której nie było szkoły. Był taki moment, kiedy moja ciocia z Wrocławia chciała mnie zabrać do siebie, żebym się kształciła muzycznie, ale miałam już 12 lat i na naukę gry na instrumencie było trochę za późno. Skończyłam liceum ogólnokształcące, a potem podjęłam studia pedagogiczne na Uniwersytecie Warszawskim.
Jak więc trafiła Pani na scenę?
Startowałam w paru konkursach, wygrywałam, ktoś mnie zauważył i na początku lat 70. trafiłam do zespołu Partita, a potem do warszawskiego teatru muzycznego na Targówku. W 1975 roku zdobyłam nagrodę główną na festiwalu w Opolu, a potem kolejne. I tak to poszło.
Miała Pani swojego mistrza?
O, tak, mistrzynię! Była nią moja nauczycielka emisji głosu profesor Olga Łada, Rosjanka z pochodzenia. Była śpiewaczką klasyczną, a do tego świetnym pedagogiem oraz niezwykle mądrym i inteligentnym człowiekiem. Najważniejszą rzeczą w nauce śpiewu jest to, żeby młodemu adeptowi nie zaszkodzić. Szlifować to, co dała natura, wyrównując i poszerzając skalę głosu. I Olga Łada robiła to perfekcyjnie. Łączyła nas szczególna więź emocjonalna. Była osobą samotną, wszystkie święta spędzała w domu moich rodziców, a kiedy zachorowała, opiekowałam się nią do końca. Zawdzięczam jej warsztat, który służy mi do dziś. Wierzyła we mnie. Przekazała mi swoja dewizę, że talent to 15 procent sukcesu. Reszta to praca. Potrzeba też trochą szczęścia i rozumu, żeby postawić na właściwych ludzi, z którymi się pracuje. Ważne jest też, kogo się słucha.
A Pani kogo lubi słuchać?
Tych najbardziej muzykalnych. Bo muzykalność to nie tylko słuch muzyczny, to także rodzaj szczególnej wrażliwości. Ma ją moja idolka Sława Przybylska - moja idolka z czasów, gdy byłam dziewczynką. Do dziś urzekają mnie jej barwa głosu i przepiękne piosenki. Tę wrażliwość miał Andrzej Zaucha i ma ją Seweryn Krajewski, który potrafi zaśpiewać tak przejmująco, jak mało kto.
Z kompozytorem Włodzimierzem Korczem tworzycie muzyczny duet ponad 40 lat...
Spotkaliśmy się na początku mojej drogi zawodowej w teatrze na Targówku. A gdy napisał dla mnie „Jeszcze się tam żagiel bieli” i „Być kobietą”, wiedziałam, że to jest to. Włodek zna mnie na wylot.
Pisze zgodnie z moimi predyspozycjami. Zapewnia mi to muzyczny spokój i komfort. Włodek to muzyk klasyczny. Jak trzeba, aranżuje i na orkiestrę symfoniczną, i na big-band, i na kwartet smyczkowy. Gramy też recital z towarzyszeniem czterogłosowego, dużego chóru. Dzięki temu moje życie zawodowe jest różnorodne i bardzo atrakcyjne.
Ma Pani nie tylko urokliwy głos, ale też piękną cerę. Jak Pani o nią dba?
Chodzę do kosmetyczki. Mam taką cechę - to dotyczy wielu sfer mojego życia - że nie zmieniam tego, co dobre. Dlatego od lat chodzę do tego samego gabinetu, gdzie zajmują się mną kolejne pokolenia wykształcone przez mistrzynię tej profesji, panią Zdzisławę Rowińską.
A co robi Pani z włosami?
One same się robią. Kręcą się, a ja nie próbuję ich układać. Szampon i odżywka do włosów to wszystko, z czego korzystam. Uzyskałam własny, ponoć niepowtarzalny „bałagan”
Muszę też spytać o sekret Pani fantastycznej figury.
Nie stosuję diety. Ale też nie mam potrzeby sięgania po słodycze, bo ze wszystkich łakoci najbardziej lubię tatara i carpccio. Kocham też śledzie, sushi i sałaty. Jak sięgnę pamięcią, nigdy nie jadałam mięsa z kartoflami ani kaszą, co w świetle dzisiejszej wiedzy jest podobno zalecane. Nie zawsze w ciągu dnia mam czas na jedzenie, ale bez kawy ani śniadania nie wyjdę z domu. Mam popisową sałatkę, którą przyrządzam zawsze na swoje przyjęcia: paluszki krabowe z awokado i soem koktajlwym.
Uprawia Pani sport?
Chodzę na basen, bo jest blisko domu, więc korzystam. Robię to nie dla przyjemności, lecz z rozsądku, bo to ważne dla przepony, czyli dla śpiewania. Z radością za to pławię się w ciepłym morzu, np. w Chorwacji, w pięknych zatoczkach.
Nie mogę nie zapytać Pani o plany artystyczne na ten rok...
Dużo koncertów (recitale, koncerty pieśni sakralnych, udział w oratoriach, koncert piosenek patriotycznych). Może wreszcie płyta z nowymi piosenkami, bo to straszna zaległość wobec tych, którzy mnie o to dopytują.
Pani marzenia?
Żyć długo i szczęśliwie w otoczeniu spełnionych i szczęśliwych ludzi.
Rozmawiała Agnieszka Fedorczuk.
CLAUDIA, nr 12, grudzień 2013
Gwiazdy opwiadają o niezwykłych fanach. przeczytaj z pdf
Alicja Majewska:
Chcę opowiedzieć historię znajomości ze szczególnym fanem. Pan Mieczysław - dziennikarz, żołnierz Batalionów Chłopskich, miał okazję zadeklarować się jako admirator mojego śpiewania, mając prawie 80 lat. Słuchał moich piosenek, przychodził na koncerty - zawsze z kwiatami, nierzadko z żoną, cudowną panią. A że był niezwykle ujmującym, interesującym człowiekiem, od czasu do czasu spotykałam się z nim: w Horteksie, zawsze przy kawce z advocatem (zamiast mleczka), aby pogadać o życiu i chłonąć opowieści z czasów jego pokolenia.
Z czasem pan Mieczysław zaczął chorować, rozmawialiśmy tylko przez telefon. Poprosił jednak kiedyś o spotkanie. Słabiusieńki, zwrócił się z prośbą, by spełnić jego życzenie i zaśpiewać... żegnając go, „Dziś do ciebie przyjść nie mogę” - nieformalny hymn żołnierzy Batalionów Chłopskich i AK.
Ten czas szybko nadszedł. Wiedząc, że emocjonalnie będzie mi trudno sprostać zadaniu, nagrałam piosenkę na taśmę, ale tuż przed rozpoczęciem ceremonii okazało się, że sprzęt odtwarzający się zepsuł.
Zaśpiewałam - wbijając sobie paznokcie w ciało, żeby się nie rozkleić: tak poruszający był widok starszych ludzi z biało-czerwonymi przepaskami na rękawach, trzymających wartę przy trumnie nakrytej polską flagą.
ŚWIAT & LUDZIE, nr 30 (357), 25 lipca 2013, Alicja Dopierała.
Tytuł na okładce: Alicja Majewska. ZWIERZENIA GWIAZDY ESTRADY. Problemy? Zawsze stawiam im czoło. przeczytaj z pdf
Nie uciekam od problemów, po prostu się z nimi mierzę.
Jest żywym dowodem na to, że wsztstko co nas dotyczy jest zapisane w gwiazdach. Alicja Majewska (65) wierzy w przeznaczenie, które kieruje jej życiem. Zastanawia się jakie jeszcze niespodzianki przyszykował dla niej los. Ma jednak nadzieję, że będą to same przyjemne rzeczy...
Ś i L: Od najmłodszych lat wróżono pani wielką karierę. To było chyba zapisane w gwiazdach!
Alicja Majewska: Śpiewałam od dziecka - na uroczystościach rodzinnych, później w szkole, w różnych zespołach, ale nie śmiałam nawet marzyć o karierze piosenkarskiej.
Nie wierzyłam we własne siły i możliwości. Nie czułam się lepsza od innych.
Ś i L: I dlatego została pani magistrem andragogiki, działu pedagogiki zajmującego się kształceniem dorosłych?
Alicja Majewska: Nie mogłam studiować żadnego kierunku muzycznego - nie chodziłam wcześniej do szkół muzycznych. Drogą selekcji negatywnej: matematyka, chemia - nie, wybrałam kierunek humanistyczny - pedagogikę. Ale w duszy i tak nieustannie grała mi muzyka...
Ś i L: Kto ją usłyszał?
Alicja Majewska: Kompozytor Antoni Kopff. To on w 1970 roku objął kierownictwo muzyczne Partity. Wypatrzył mnie oraz moją przyjaciółkę Annę Pietrzak i tak oto obie trafiłyśmy do jego zespołu. Właśnie tam połknęłam muzycznego bakcyla.
Ś i L: A rok 1975 i festiwal w Opolu... Jak wspomina pani tę datę?
Alicja Majewska: Jako udany początek mojej solowej drogi artystycznej - główna nagroda za piosenkę „Bywają takie dni” Jerzego Derfla i Ireneusza Iredyńskiego. Ale pamiętam ją również jako ogromny stres. Nie umiałam właściwie ocenić swoich możliwości. A jako osoba o zaniżonym poczuciu wartości bardziej spodziewałam się klęski i porażki niż jakiegokolwiek sukcesu.
Ś i L: Do tego stopnia, że nie czekała pani nawet na werdykt jury?
Alicja Majewska: Bywało, że jury obradowało po koncercie aż do rana. Był zwyczaj, że na wynik czekało się w restauracji hotelowej. Mój mąż, chcąc oszczędzić mi napięcia, zdecydował, że nie czekamy i idziemy spać. W ten sposób o tym, że jestem laureatką dowiedziałam się ostatnia. Ale pamiętam, że było to wspaniałe uczucie.
Ś i L: Jak zmieniły się polskie festiwale piosenki od tego czasu?
Alicja Majewska: Przede wszystkim nie mają już takiego znaczenia promocyjnego jak kiedyś - zarówno dla wykonawców jak i dla twórców piosenek. Jest wiele telewizyjnych imprez muzycznych, różnych talent shows, które promują nowe twarze. Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu był najwarzniejszą z tych imprez, a teraz jest tylko jedną z nich.
Ś i L: Może to publiczność się trochę zmieniła?
Alicja Majewska: Oj zmieniła się! Myślę, że to zasługa pokolenia moich młodszych kolegów. Z małymi wyjątkami, jak jeden mąż, oprócz śpiewania mozolnie uprawiają inny zawód, animatora publiczności. Pokrzykują, wydają komendy - rączki do góry, śpiewamy, wstajemy, siadamy, bawimy się, jesteście fantastyczni, kocham was. A kochana przez wykonawców fantastyczna publiczność nie czeka na przeżycia artystyczne i wzruszenia, tylko żeby ją ktoś zabawił.
Ś i L: Teraz pozwolę sobie zacytować pana Zbigniewa Wodeckiego, który powiedział: „Alicja Majewska jest jedyną piosenkarką, która śpiewając unosi się 10 centymetrów nad ziemią”.
Alicja Majewska: To jest moja maniera. Stoję na jednej nodze, drugą się podpieram, wiszę w powietrzu i jest mi okropnie niewygodnie. Ale inaczej nie potrafię. Jednak innym tego nie polecam.
Ś i L: Pani chyba nie wie, co to złe recenzje?
Alicja Majewska: Teraz w dobie internetu byłoby to chyba niemożliwe. Nie ma osoby, która nie przeczytałaby o sobie złośliwego komentarza. A jeśli chodzi o fachowe recenzje, to... chyba nikt już takich nie pisze.
Nie jestem sama. Mam wokół siebie oddanych ludzi, na których mogę liczyć.
Ś i L: Pani Alicjo, jest pani postrzegana jako niezwykle silna osoba. Skąd zatem czerpie pani te siły?
Alicja Majewska: Z genów, ze środowiska w jakim się wychowywałam, domu rodzinnego z właściwą hierarchią wartości, z poczucia, że mam rodzinę, na którą zawsze mogę liczyć.
Ś i L: A co byłoby, gdyby przyszło zmierzyć się z problemem sam na sam?
Alicja Majewska: To sie mierzę... Nie mam innego wyjścia.
Ś i L: Ale ważną rolę odgrywa w pani życiu przyjaźń, prawda?
Alicja Majewska: Od najmłodszych lat na każdym etapie życia miałam przyjaciółkę. Baśka Jońcówna, Zosia Mendak, Zosia Srogosz, Ania Pietrzak... Nadal utrzymuję bardzo ścisłe kontakty z ludźmi ze szkoły licealnej i ze studiów. Moja klasa maturalna spotyka się regularnie w Pruszkowie. Wspierają się i w dalszym ciągu są sobie bliscy. Ja trochę rzadziej jestem na tych spotkaniach, ale wiem, że gdyby była taka potrzeba to też mogę na nich liczyć.
Ś i L: A słynne „babskie wieczorki” u Alicji Majewskiej sa mitem?
Alicja Majewska: Skądże znowu! Z powodzeniem je kultywujemy. To są cudowne spotkania. Spotykamy się u siebie w domach i coraz częściej w restauracjach. W tym zacnym gronie są m. in. Bogusia Wander, Edytka Wojtczak, Irenka Santor, Zosia Kamińska, Stenia Kozłowska, Kasia Miller i parę bardzo fajnych „cywilek”.
Ś i L: Bo tak naprawdę to przecież nikt nie zrozumie kobiety tak dobrze, jak druga kobieta...
Alicja Majewska: Święta prawda! Te kobiece spotkania są zupełnie inne od tych damsko-męskich...
Ś i L: Można sobie wtedy swobodnie poplotkować!
Alicja Majewska: My nie plotkujemy, a jeżeli już nam się zdarzy, to robimy to najżyczliwiej na świecie. Rozmawiamy o pracy, o tym co nas drażni, a co zchwyca. Polecamy sobie książki, filmy i sztuki teatralne. Często wspominamy. Siedzimy i przez siedem godzin tematy absolutnie się nie kończą...
Ś i L: A zdarza się, że na tych spotkaniach wspólnie panie śpiewają?
Alicja Majewska: W naszym gronie jest cudna psycholożka Kasia Miller, która kocha śpiewać i zna wszystkie polskie piosenki. Często wyrywa jej się z duszy, a my nieraz dołączamy. Mogą sobie Państwo wyobrazić cóż to za doznanie śpiewać w jednym chórku z samą Ireną Santor.
Wywiad przeprowadziła Alicja Dopierała.
VIP, kwartalnik nr 4 (31), październik/grudzień 2011 - Anna Binkowska
Alicja Majewska. Dźwiga mnie repertuar.
Nie umiałabym zaśpiewać fantastycznie grafomańskiego tekstu. Są tacy, którzy to potrafią. Ja nie byłabym wiarygodna. W naszym przypadku ważne są też ambicje do bycia lepszym niż się jest. Za ambicją idzie praca, oczekiwania od siebie, od innych.
Wysokie Obcasy, nr 36, 10.09.2011 r. - Alina Mrowińska, fot. Anna Bedyńska/Agencja Gazeta.
Pokój mamy - całość przeczytaj z pdf
Wreszcie doszłam, że mamie chodzi o sernik. Żeby odkroić kawałek i dać wnuczce. I jak już wpadłam na ten trop, zobaczyłam u niej taką wielką ulgę - rozmowa z Alicją Majewską
- Nic nie zmieniła pani w pokoju mamy. Są te same zdjęcia z wnukami, prawnukami.
- Prawnuki nie poznały już zdrowej babci. Najstarsza Paulina ma 16 lat, a babcia zachorowała, jak miała trzy. Pamiętam, jak dzieci wpadały do pokoju mamy i bawiły się pilotem od łóżka. Na dół i do góry. Dużo było śmiechu, beztroski. Albo jak mama dawała im jakieś drobne prezenty. Zawsze w szufladzie przy łóżku miała czekoladki. Nazywamy ten pokój „pokojem babci”. Tak już zostanie.
artykuł jest również dostępny w wydaniu internetowym: wysokieobcasy.pl
Kobieta, nr 41 27.04.2007 - Marta Mańko
Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz o przyjaźni. przeczytaj z pdf
On nazywa ją czupiradłem i gadułą, ona go nieustannie poprawia. Ale bez względu na to, czy siedzą obok siebie w kawiarni, czy występują na scenie, łączy ich chemia. Nie, nie ta miłosna. Chemia artystycznej przyjaźni.
Grają razem od 31 lat. W zeszłym roku oficjalnie świętowali okrągłą rocznicę. Uczcili ją nową płytą. Ale przy pytaniu, kiedy się poznali, zapada niezręczna cisza ... - To było mniej więcej wtedy, kiedy urodził się mój syn, w 1981 roku - przypomina sobie Włodzimierz. - Co ty mówisz! - obrusza się Alicja. - To było dużo wcześniej! - Masz rację, pomyliłem się. To musiało być dziesięć lat wcześniej. - Pamiętam, poznaliśmy się podczas jakiegoś festiwalu. Byłeś wtedy ubrany w koszulkę w czerwono-niebieską kratkę. Miałeś też granatowy pulower i krawat - wspomina z zadziwiającą dokładnością piosenkarka i dopytuje: - A kiedy urodził się Kamil? - W lipcu. Chyba 22? - w głosie kompozytora słuchać niepewność. - Jakoś dziwnie, chyba znów coś pomyliłeś ... Skoro byłeś w pulowerku, to nie mógł być lipiec. Powinieneś sobie te daty wpisać do komórki - Alicja z uśmiechem strofuje Włodka.
Pierwsze skojarzenie Włodka z Alicją to Partita. Zespół popularny w latach 70., w którym Ala zaczynała karierę. - Śpiewało tam sześć osób, w tym coś takiego kudłatego. Pamiętam, jak oglądałem ich występ w warszawskim Teatrze Buffo. Był tam moment, kiedy trzech facetów i trzy kobiety występują kilka kroków naprzód. Nagle zorientowałem się, że idzie ich sześcioro, a ja patrzę tylko na Alicję. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co się nazywa osobowość!
Sztuka budowania duetu
Alicja nigdy nie myślała o karierze solistki. Ale śpiewanie w Particie było wyczerpujące. Jako chórki na koncertach i festiwalach śpiewali nieraz do białego rana. Laryngolog, specjalista od głosu, zapytał ją podczas wizyty: - A ma pani drugi zawód? - I poradził: - To może niech się pani na nim skupi. Nie poddała się. Poszła do innego lekarza. Zrezygnowała z zespołu, zaczęła współpracę z Włodzimierzem. I odniosła sukces. Dziś o swoim związku z Włodkiem mówi: "uzależnienie".
- On zna tonacje, w których śpiewam, zna charakter moich utworów, mogę się z nim spierać, ale Włodek po prostu mnie świetnie zna. Nie wyobrażam sobie budowania takiej relacji od nowa z innym kompozytorem.
Innego duetu nie wyobraża też sobie Włodzimierz: - Z innymi artystkami nudziłem się już po kilku recitalach. Wiedziałem, co zrobią, jak zaśpiewają, jakim trikiem się posłużą. Alka zawsze mnie zaskakuje. Ma w sobie ogromną dozę świeżości i entuzjazmu. Sztampa nam nie grozi!
W ich artystycznym związku nie ma szefa. Panuje sprawiedliwy podział obowiązków.
- W sprawach artystycznych rządzę ja, ale w kwestiach organizacyjnych odpadam. Często przed koncertem przyjeżdżam po Alicję, ona wsiada do samochodu, a ja pytam: „Alka, gdzie jedziemy?”.
W pracy jak w rodzinie
Spędzają w pracy więcej czasu niż w swoich domach. Co na to ich rodziny?
- Moja żona też jest artystką, wie, na czym polega ten zawód. Nie jest o mnie zazdrosna. Zazdrość w ich duecie jednak jest. I to o kobiety, a dokładniej o inne artystki współpracujące z Włodzimierzem.
- Tak, jestem zazdrosna - przyznaje Alicja. O Danusię Rinn była najmniej, bo z nią Włodzimierz współpracował wcześniej. Ale czasu, który kompozytor poświęcał Edycie Geppert, Katarzynie Skrzyneckiej czy Danusi Błażejczyk w mniemaniu Alicji było zawsze za dużo.
Dla odmiany Alicja dzielnie kibicuje nowej podopiecznej kompozytora Dorocie Osińskiej.
- Jest zachwycająca, kiedy zaczyna śpiewać! Ma w głosie coś, czego nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Niesamowite pokłady emocji, finezję w śpiewaniu i umiejętność przekazu, czego zwykłe brakuje młodym artystom - tłumaczą oboje.
Otwarcie przyznają, że funkcjonują na prawach rodziny.
- Zdarza się, że Włodek z żoną spędza u mnie święta, a kiedy wyjeżdżamy na koncerty, nie nocujemy w hotelach, tylko po rodzinie i znajomych - tłumaczy Alicja.
A Włodek od razu podchwytuje: - Zimą mieliśmy trasę kolędową. Razem ze Zbyszkiem Wodeckim jeździliśmy po Polsce. W Suwałkach zatrzymaliśmy się u moich bliskich, we Wrocławiu spa1iśmyu siostry Alki, a u siostry Zbyszka w Katowicach zatrzymaliśmy się na obiad.
- Włodek u mojej siostry ma nawet swój fotel! - śmieje się Alicja.
Czasami trzeba od siebie odpocząć
Wakacje starają się spędzać osobno. W końcu muszą trochę od siebie odpocząć. Ale na staraniach się często kończy, bo ... nawet w wolnym czasie ciągnie ich do siebie. Okazało się bowiem, że letnie miesiące spędzają w tej samej miejscowości nad Bałtykiem. Nie chcą zdradzić jej nazwy, bo to wyjątkowo odludne miejsce.
- Spotkaliśmy się tam przypadkiem. Ale podczas gdy ja dopiero poznawałam uroki tego miejsca, Włodek jeździł tam już od 20 lat. Nasze domki były oddalone od siebie zaledwie o kilka kilometrów - opowiada Alicja.
Często robią wspólne wypady przed koncertem lub po nim. Zwiedzają okolice. Włodek uwielbia Mazury, Alicja woli południową Polskę.
A góry? Czy Włodzimierz lubi po nich chodzić?
- Nie przepada - odpowiada za niego Alicja, która kiedyś wyciągnęła go na łażenie po Bieszczadach. - W połowie drogi wymiękł, a jak już doszliśmy, opadła mgła jak mleko. Nic nie było widać. Chyba się wtedy zniechęcił- oboje wybuchają śmiechem.
- Jak wracaliśmy z trasy w pobliżu tych twoich Bieszczad, namawiałaś mnie, żebyśmy tam na chwilę podjechali. Przekonałem cię, że nie warto, bo musielibyśmy jechać nocą. Pamiętasz?
Alicja potakuje i oboje przypominają ciąg dalszy: Włodzimierz przekonał piosenkarkę, ale potem była tak smutna, że wrócili w góry ...
Wciąż o tobie myślę
Do domu dojechali późno, ale widok ze szczytu był niesamowity! Nawet kiedy spędzają czas osobno, myślą o sobie.
Kiedyś Włodzimierz miał poważny wypadek. Połamane kości, problem z krzepliwością...
Lekarze mówili o moim stanie: „krytyczny”. A moja pierwsza myśl, kiedy się obudziłem, to było: „Rety! Przecież za dwa dni gram koncert z Alką, kto jej będzie akompaniował?!” - wspomina kompozytor.
I pierwsze, co zrobił, to skontaktował się ze znajomym, który potrafił zagrać piosenki Alicji.
Włodzimierz i Alicja: portret własny.
Ona mówi do niego: „Włodek”. On mówi do niej: „Alka”.
- Kiedyś było częściej ”Alusia” - mówi z udawanym wyrzutem piosenkarka.
Zgodnie przyznają, że bardzo się lubią. - Gdybyśmy się nie lubili, przez 31 lat nie stworzylibyśmy nawet jednej piosenki.
Czasami się spierają. Ich współpraca zdecydowanie nie jest sielanką! Włodzimierz dzielnie znosi spóźnialstwo Alicji. Nie zawsze jest to łatwe. Jej ciągłe „Już, już, już!” bywa męczące. Do dziś wspomina, jak kiedyś podczas recitalu Alicja utknęła przed lustrem w garderobie.
- Zacząłem grać piosenkę „Być kobietą”, ale Alka nie przychodziła. Widownia usłyszała wstęp z siedem razy, zanim zdyszana Alicja wpadła na scenę.
Mają za to jedną wadę wspólną: gadulstwo.
- Alka dużo gada przez telefon. Przez 40 minut potrafi nawijać. Ja jej mówię: "Ile można gadać?!". A ona na to: "Przecież to tylko jedna rozmowa!".
- Nie, to jakaś legenda... Po prostu mam gadatliwych rozmówców!
- Jasne. Wszyscy, którzy gadają z Alką, są gadatliwi - śmieją się. Dużo cierpliwości wymaga też ... sympatia Alicji do fanów.
- Alka rozdaje autografy wszystkim. Nawet jeśli w kolejce będzie czekało 300 osób, ona zostanie do ostatniej osoby.
- Tak, bo uważam, że danie autografu to najmniejsza i najłatwiejsza forma sprawienia drugiemu człowiekowi przyjemności.
Z autografami wiąże się wiele zabawnych sytuacji.
- Podszedł kiedyś do mnie maleńki chłopiec, wziął autograf i pyta: ,,A jak się pani nazywa?". Odpowiadam: "Zapytaj swoją mamusię, ona na pewno będzie wiedziała" . I co usłyszałam? „A, to pani zna moją mamusię?” - wspomina Alicja.
Jestem, jaka jestem, inna nie będę
Niektórzy o ich piosenkach mówią: niedzisiejsze. Ale im to nie przeszkadza.
Włodek: - Był taki moment, że chciałem Alicję unowocześniać. Ale zaprotestowała. Powiedziała, że jest, jaka jest. Na tym stanęło. Świat się zmienia, ale piosenek Alicji Majewskiej czas się nie ima.
Bo Alicja jest, jaka jest i taką ją lubimy.
INFOMUSIC Przewodnik po branży muzycznej - Kamila Czerniawska
Recenzja
Włodzimierz Korcz i Alicja Majewska, uznawani za ikony polskiej piosenki nagrali płytę, która nie jednemu miłośnikowi starych przebojów, przypomni stare czasy, gdy polska muzyka rozrywkowa miała się naprawdę dobrze. Popełniona przez dwójkę tych uzdolnionych artystów płyta to nagranie koncertu, który odbył się w Studiu muzycznym Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej. Kto na tym koncercie nie był, na pewno ma czego żałować.
Jednak tę stratę, może w prosty sposób nadrobić. Płyta „Live” jest bowiem najlepszym odzwierciedleniem tego, co działo się podczas ich występu. Słychać nie tylko odgłosy zadowolonej publiczności, ale także czuć ten nieprawdopodobny nastrój, który stworzyli artyści. W nagraniu albumu, towarzyszyli im zarówno znani „wokalni” goście, tacy jak Ryszard Rynkowski czy Włodzimierz Wodecki oraz świetni muzycy: Mariusz „Fazi” Mielczarek, Wojciech Zieliński oraz Robert Luty. Warto zapoznać się z tą płytą, chociażby z uwagi na fakt, że takich nagrań po prostu już nie ma.
Można nie być wielkim miłośnikiem „polskiej piosenki”, by bez problemu dostrzec w wykonaniach Majewskiej i Korcza, prawdziwe muzyczne piękno. Każdy z wykonywanych przez nich utworów niesie ze sobą uczucia prawdziwe i jakże głębokie. A dzieje się tak za sprawą przepięknych, nieśmiertelnych tekstów Młynarskiego, Gałczyńskiego, czy Iredyńskiego, do których Włodzimierz Korcz napisał muzykę, a Alicja Majewska okraszyła własną interpretacją.
Wydawałoby się, że wielkie kariery, tych dwoje artystów ma już za sobą. Jednak nic bardziej błędnego. Nadal są w znakomitej formie, a najlepszym tego dowodem jest właśnie ta płyta. Starymi przebojami wnieśli świeży powiew do polskiej muzyki rozrywkowej. Gdyby wszyscy młodzi współcześni artyści, wkładali tyle samo emocji i zaangażowania w interpretacje utworów, co Majewska i Korcz, sytuacja na polskim rynku muzycznym z pewnością wyglądałaby znacznie lepiej.
Tym, którzy z twórczością tego sławnego duetu się dotychczas nie zetknęli, polecałabym udać się do sklepu muzycznego, by zajrzeć na półki z polskimi przebojami, gdzie niewątpliwie znajdzie się na przykład ścieżka dźwiękowa do znanego filmu „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”. Mimo lekko archaicznej formy, słucha się ich naprawdę przyjemnie.
Dziennik, 30.01.2007 - Paweł Sztompke - krytyk muzyczny
Jest kilka miejsc w Warszawie, w których inteligentna piosenka literacka i kabaretowa czuje się świetnie. Jednym z nich jest Teatr Na Woli. Jerzemu Satanowskiemu udało się stworzyć scenę, gdzie słowa o tym, że „piosenka to mały teatr”, nie brzmią głupio i naiwnie.
- W miniony czwartek odbył się tam koncert będący telewizyjnym zapisem nagranej nieco wcześniej w studiu Agnieszki Osieckiej płyty Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza. Są razem na estradzie od ponad trzydziestu lat. Kompozytor i jego muza. I choć Korcz tworzył wiele utworów dla innych wykonawców, to jednak te dedykowane Alicji Majewskiej są kompozycjami wyjątkowej urody, pisanymi z talentem i miłością do muzyki. Zmieniają się mody, idole, szlagiery pną się na listach przebojów tylko po to, aby już po kilku tygodniach ślad po nich zaginął. Podobnie jest z idolami estrady. Tempo, w jakim pojawiają się i znikają, jest imponujące. Brodka, Doda, Mandaryna ... Czasem na gwiazdy piosenki kreuje się wykonawców, którzy z samą muzyką nie mają wiele wspólnego. Istnieją, bo udało się im wylansować tylko jedną piosenkę i tak to już dalej biegnie. A to program telewizyjny o tym, co gotują, w co się ubierają, z kim przyszli na bankiet i pozornie wszystko się kręci. Tylko co to ma wspólnego z piosenką? Niewiele. To wszystko przyszło mi na myśl w trakcie słuchania płyty Alicji Majewskiej i Włodzimierza. Korcza. Dwojga wspaniałych, skromnych artystów, dla których właśnie piosenka jest najważniejszym środkiem przekazu uczuć i mądrego słowa. Oni podporządkowali całe swoje życie estradzie, piosence, stając się jej wielkimi mistrzami. I to czy aktualnie ich twórczość znajduje się, czy też nie na listach przebojów, przestaje mieć znaczenie. Ważne jest to, że ich występ jest prawdziwym koncertem, a nie udawanym show, w którym piosenka jest tylko jednym z elementów, dodajmy nie najważniejszych, estradowej przygody.
Teletydzień, nr 47 22.11.2006
Jubileusz Majewskiej i Korcza.
przeczytaj i zobacz zdjęcia z pdf
Dobra piosenka, to znana piosenka - tymi słowami rozpoczęła ten wieczór Alicja Majewska.
Sala koncertowa Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej od dawna nie była tak wypełniona. Z okazji 31. rocznicy współpracy tej znakomitej piosenkarki i kompozytora Włodzimierza Korcza, na scenie zgromadziły się, oprócz bohaterów wieczoru, same tuzy naszej estrady. Nie inaczej było na sali. O zaproszenie nawet prominentni słuchacze musieli stoczyć prawdziwe boje. Ale warto było.
Jubilaci zaprezentowali swoje największe przeboje. Piosenki z duszą, temperamentem, optymistyczne, pełne humoru i niezmiennej aktualności, od „Być kobietą” i „Bywają takie dni”, po „Chwilo trwaj” i „Jeszcze się tam żagiel bieli”. Kolejne utwory przeplatane były zabawnymi historyjkami z życia scenicznego duetu, który wylansował chyba najwięcej hitów w polskiej muzyce rozrywkowej.
Jak każdy jubileusz, także i ten rządził się swoimi prawami. Alicja Majewska zaprosiła do wspólnego śpiewania i świętowania swych najlepszych przyjaciół: Grzegorza Markowskiego, który wykonał m.in. słynną wokalizę z serialu „07 zgłoś się”. Na życzenie publiczności był nawet bis. - Pierwszy raz od dwudziestu lat śpiewam na trzeźwo - żartował lider Perfektu. Nie żałował swej trąbki Zbigniew Wodecki, a w piosence „Do widzenia” pani Alicji użyczył swego mocnego głosu Ryszard Rynkowski.
Najbardziej zaskakujący był jednak finał wieczoru. Alicja Majewska sama zasiadła przy fortepianie, a Włodzimierz Korcz po raz pierwszy od 31 lat... zaśpiewał. - To znakomity pomysł, ale jednorazowy w swym uroku. Bo na co dzień każde z nich robi to, co najlepiej potrafi - oceniła bijąca brawo Maria Szabłowska. Ak/P (Teletydzień nr 47)
Magia Ogrodów, nr 6/2002, czerwiec
Ogrody znanych Polaków, „Azyl wśród drzew” - tekst Anna Binkowska, zdjęcia Darek Majewski.
przeczytaj i zobacz zdjęcia z pdf
Nazwa osiedla - Zacisze - w pełni oddaje charakter i mikroklimat miejsca, w którym Alicja Majewska pracuje i odpoczywa. Po każdej burzy i ulewie zieleń nabiera tu soczystych odcieni, a w powietrzu unosi się świeży zapach lasu.
Nie tylko piękna letnia pogoda sprzyja leniuchowaniu wśród roślin. Tutaj zawsze można czuć się swobodnie i anonimowo. Nikt nie zagląda przez płot, nie słychać odgłosów dochodzących z ulicy. To wszystko dzięki żywopłotowi szczelnie otaczjącemu ogród, który - niczym naturalny mur - chroni intymność właścicielki. Tworzą go głównie krzewy ligustru i cisy.
Spełnienie marzeń
Wychowana na sandomierskiej wsi, pani Alicja pamięta z dzieciństwa przepiękne ogrody z drzewami owocowymi i rabatami kwiatowymi. Odkąd wyprowadziła się z domu rodzinnego, marzyła o posadaniu podobnego wokół własnego domu.
„Najpierw wynajmowaliśmy mieszkania. Później zastanawialiśmy się z mężęm, gdzie osiedlić się na stałe. Znaleźliśmy to miejsce, choć wtedy (27 lat temu), nie przypominało w niczym tego, czym jest dzisiaj”, wspomina artystka. Jedynym jego atutem był właśnie ogród, wtedy porośnięty trawą i trzciną. Z czasem Alicja Majewska nadała posiadłości pożądany kształt. Przeróbki ciągnęły się latami. Piosenkarka sama przyznaje, że podejmowanie decyzji nie przychodzi jej łatwo. Dlatego tak długo trwało aranżowanie przestrzeni wokół domu i prace nad wizerunkiem ogrodu.
Zielone kompozycje
Ogromna sosna, usytuowana w rogu ogrodu razem z innymi drzewami, została przywieziona z lasu. Znakomicie zaadaptowała się w ogrodzie. Oplata ją pnący kokornak. „Od czasu do czsu trzeba drzewo tylko trochę przyciąć, by miało odpowiedni kształt”, wyjaśnia artystka. U stóp sosny rosną piękne, nieco dzikie paprocie, azalie, różanecznik, konwalie i fiołki. Świetnie współgra z nimi kolorystycznie srebrny świerk.
Obecny kształt ogrodu pani Alicja w dużej mierze zawdzięcza poznanemu przed laty biologowi (wtedy studentowi), Krzysztofowi. Do dzisiaj wspiera ją wiernie we wszystkich ogrodniczych poczynaniach.
„Okazało się, że nasze gusta i poczucie estetyki są zbieżne. Akceptuję jego pomysły, razem kupujemy różne rośliny, a potem sama delektuję się końcowym efektem pracy”, opowiada Alicja Majewska.
Jednym z pomysłów Krzysztofa jest zagospodarowanie ściany domu obok tarasu. Niegdyś była zupełnie pusta, a dzisiaj zdobi ją okazały winobluszcz. Aby posadzić dzikie wino, wyjął kilka marmurowych płyt z posadzki. „To bardzo wdzięczna roślina. Wypełnia cały ten kąt. Jesienią liście zmieniają kolory na na czerwone i bordowe”, wyjaśnia artystka.
Ulubionymi roślinami pani Alicji sa trawy ozdobne. Nie zna ich nazw, ale bardzo je lubi, zwłaszcza te, które rosną pod brzozą. Piosenkarka martwi się o swoje ostróżki, które - w zielonej kępie roślin - latem osiągają niebotyczną wysokość. Tworzą kolorowy parawan, oddzielający taras od reszty ogrodu. „Czy także tego lata będą tak piękne jak przez ostatnich dziesięć?”, ten problem intryguje właścicielkę posesji nizmiennie każdego roku. Taras, otoczony murkiem spowitym zielenią, to magiczne miejsce w ogrodzie. Wiedzą o tym najlepiej przyjaciele domu, którzy często spędzają wieczory na patio. Bijący z kominka blask ognia dodaje spotkaniom na powietrzu uroku i ciepła.
STOLICA, nr 46(2173) - Warszawa 26 listopada 1989 r.
Rozmawiał: Bogdan Okulski, zdjęcia: Andrzej Satel.
Alicja Majewska, piosenkarka: - Zdradziłam zawód pedagoga - rozmowa na str. 6
- Wiele dziewcząt marzy o tym, żeby zostać piosenkarką. Czy tak samo było w Pani przypadku?
- Nie, nie przypuszczałam kiedyś, że śpiewanie stanie się moją największą pasją, że zostanie podporządkowane mu całe moje życie. Co prawda jeszcze w czasach szkolnych zdarzało mi się występować na rozmaitych uroczystościach, podczas których wykonywałam najczęściej piękne, liryczne piosenki z repertuaru Sławy Przybylskiej, która była wówczas moją idolką. Ale to była tylko zabawa. Nawet już podczas studiów, kiedy zaczęłam zarabiać pierwsze pieniądze śpiewając w duecie z Anią Pietrzak, nie przypuszczałam, że dla piosenki zdradzę swój wyuczony na Uniwersytecie Warszawskim zawód andragoga - czyli pedagoga dorosłych. Potem jednak przyszło śpiewanie w zespole Partita, a później w Teatrze na Targówku, wreszcie I miejsce na Festiwalu Opolskim za piosenkę Jerzego Derfla i Ireneusza Iredyńskiego „Bywają takie dni” i okazało się, że już nie ma odwrotu. W międzyczasie zaczęłam pobierać lekcje śpiewu u prof. Olgi Łady i jak sądzę był to najrozsądniejszy krok, jaki mogłam wówczas zrobić, z którego błogosławństwa odczuwam do dzisiaj.
- Jak dobiera sobie Pani repertuar?
- Różnica między aktorstwem a piosenkarstwem polega w moim pojęciu na tym, że aktor kreuje kogoś, a piosenkarz siebie. Z tego powodu teksty moich piosenek nie mogą się rozmijać z moim pojęciem o miłości i w ogóle o życiu. Nie potrafię zagrać kogoś innego, potrafię tylko z największą na jaką mnie stać szczerością pokazać ludziom siebie. Na szczęście wiele wspaniałych tekstów napisał dla mnie Wojtek Młynarski, który jak mało kto, umie pisać tak, jak kobieta czuje naprawę, a ostatnio wielkie nadzieje pokładam we współpracy z nowym autorem, który napisał już dla mnie kilka tekstów, niebywałej urody. Myślę, że już niedługo jego nazwisko będzie bardzo znane, a dziś anonsuję je z przyjemnością - Wojciech Kejne. Co do muzyki moich piosenek, to Włodzimierz Korcz, z którym współpracuję na stałe, pisuje utwory na tyle nośne i melodyjne, że problemy związane z poszukiwaniem kompozytorów mnie, na szczęście nie dotyczą
- Czy istnieje w Pani repertuarze piosenka, która miała jakiś szczególny wpływ na Pani życie zawodowe?
- Myślę, że taką piosenką była - „Jeszcze się tam żagiel bieli” W. Korcza i W. Młynarskiego, która oprócz nagród festiwalowych w Opolu i Rostoku, dała mi ogromny kredyt życzliwości, nawet u tych, którzy do momentu zaśpiewania jej przeze mnie, nie byli moimi gorliwymi zwolennikami. Również od tamtego momentu zaczęłm odczuwać coś, co w moim zawodzie ma wartość nie do przeceniena. Nie chciałabym aby to zabrzmiało nieskromnie, ale chyba wolno mi wyznać radość z faktu posiadania własnej publiczności, czyli pewnej liczby ludzi, do których adresuję swoje piosenki. Ich istnienie daje mi wiarę w sens tego co robię.
- Na wydanej niedawno przez Polskie Nagrania płycie, śpiewa Pani po angielsku, dlaczego?
- Potraktowałam to jako rodzaj eksperymentu. Może gdybym wiedziała, jakiego wysiłku wymaga solidne przygotowanie się do tego rodzaju przedsięwzięcia, nie doszłoby do tej realizacji, ale w końcu przebrnęłam przez wszystkie trudności i muszę powiedzieć, że z efektu jestem bardzo zadowolona.
- Niedawno uczestniczyła Pani w uroczystym koncercie, jaki z okazji 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej odbył się w Berlinie Zachodnim. Jakie wyniosła Pani stamtąd wrażenia?
- Koncert miał niezwykle uroczystą oprawę, począwszy od miejsca w jakim się odbywał, a była to prestiżowa Otto Braun-Saal, po piękną scenografię Marka Lewandowskiego. Prezentowaliśmy po polsku i po niemiecku wraz z Michałem Bajorem polską piosenkę literacką. Koncert prowadził w obu tych językach Lucjan Kydryński, akompaniował nam Włodzimierz Korcz. Zyskaliśmy bardzo pochlebne oceny prasy zachodnio-berlińskiej oraz propozycje powtórzenia w przyszłości tego koncertu w krajach niemieckojęzycznych
- Wiem, że jest Pani bardzo zaabsorbowana jakimiś nowymi przedsięwzięciam. Co to będzie?
- Zaczęłam właśnie próby do telewizyjnej audycji kolęd, które będę śpiewała z Haliną Frąckowiak i Andrzejem Zauchą. Będą to kolędy napisane przez W. Korcza do tekstów E. Brylla, W. Kejne i J. Korczakowskiego. Ponieważ z olbrzymią satysfakcją wspominam poprzednie realizacje programów kolędowych, w których śpiewałam z Łucją Prus i Jerzym Połomskim liczę na niemniejsze i teraz, tym bardziej, że reżyserować będzie tak jak i poprzednio świetny fachowiec i urocza Pani - Anna Minkiewicz. Osobne olbrzymie zadanie, to nagranie kolejnej płyty, którą już niedługo zacznę nagrywać w Polskich Nagraniach i najbliższa sprawa to wyjazd do Sztokholmu wraz z Danutą Rinn, Januszem Gajosem, Krzysztofem Jaroszyńskim i Włodzimierzem Korczem.
- Jakie są Pani marzenia na najbliższą przyszłość?
Marzy mi się taka rzeczywistość, w której delikatność uczuć i wrażliwość na piękno będą dla ludzi o wiele atrakcyjniejsze niż aktualny kurs dolara.
Rozmawiał Bogdan Okulski.
Śpiewamy i tańczymy, nr 2/1986 - PWM Kraków 1986 r.
Wydawnictwo muzyczne z 1986 roku, wewnątrz którego zamieszczone zostały nuty piosenki „Wielki targ” (muzyka: Włodzimierz Korcz / słowa: Wojciech Młynarski). Piosenka najpierw ukazała się na kasecie magnetofonowej „Alicja Majewska piosenki W. Korcza” z 1987 roku oraz na płycie winylowej „Piosenki Korcza i Młynarskiego” również z 1987 roku, następnie na CD (i MK) z 1984 roku: „Jeszcze się tam żagiel bieli - the best of” i na późniejszych kompilacjach największych przebojów.
Strona 5, 6 i 7 - nuty zobacz z pdf
Śpiewamy i tańczymy, nr 2/83 - PWM Kraków 1983 r.
W numerze:
- rozmowa Bohdana Gadomskiego z Alicją Majewską na str. 3,
- artykuł Aleksandra Jerzego Rowińskiego o Włodzimierzu Korczu na str. 20,
- tekst piosenki „Różowa pani” na str. 21.
Ponadto na str. 5, 6 i 7 zostały zamieszczone nuty piosenki „Różowa pani” (muzyka: Włodzimierz Korcz / słowa: Wanda Majerówna). Piosenka ukazała się na pocztówce dźwiękowej R-1058 i kasecie magnetofonowej „Alicja Majewska Piosenki W. Korcza”
Wywiad z Alicją Majewską:
Śpiewa od 1968 roku. Nie marzyła o piosenkarstwie, skończyła studia na Wydziale Psychologii i Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego. Przypadek sprawił, że została zawodową piosenkarką, o dużym i znaczącym dorobku artystycznym, laureatką wielu festiwali piosenki. Niedawno śpiewała w USA, w czerwcu reprezentowała Polskę na festiwalu „Złoty Orfeusz” w Słonecznym Brzegu, koncertowała też w ZSRR.
- Oglądałem Pani nowy program estradowy, recital pt. „Być Kobietą”. Stwierdziłem, że prezentuje się w nim Pani jako kobieta stuprocentowa. Jaką odpornością psychiczną dysponuje Pani w swym niełatwym zawodzie?
- Sądzę, że posiadam dużą odporność. Wynika ona może z tego, że nigdy nie liczyłam na zbyt wiele i może mam mniej rozczarowań niż moje śpiewające koleżanki.
- Zaliczana jest Pani do piosenkarek tradycyjnych, a wiem, że posiada Pani ambicje bycia piosenkarką nowoczesną.
- Na pewno nigdy nie byłam piosenkarką młodzieżową, ale zawsze utrzymywałam kontakt z kompozytorami i aranżerami, którzy potrafią korzystać z doświadczeń najmodniejszej obecnie muzyki rockowej i piszą dla mnie mowoczesne, choć nie młodzieżowe utwory. Śpiewam z wewnętrznej potrzeby podzielenia się tym co we mnie drzemie, z ludźmi, którzy chcą mnie słuchać.
- Czy trudno było zrobić ten nowy program?
- Bardzo trudno. Wysokich nakładów finansowych brakuje obecnie nie tylko narozrywkę. Zrobiliśmy więc program tani, bez bogatej oprawy scenograficznej, migających świateł, schodów i strusich piór, bez baletu, chórku, ale z gościem. Ostatnio był nim uroczy parodysta Andzrzej Dyszak, świetnie imitujący gwiazdy światowej i polskiej piosenki. Gra zespół Włodzimierza Korcza. Program poprowadził Janusz Budzyński. Myślę, że całość, zrobiona prawie w chałupniczych warunkach, wypadła na przyzwoitym poziome. Poprzednio występowałam z półrecitalem „Bardzo przyjemny wieczór”, w którym uczyłam się estradowego rzemiosła. Program „Być kobietą” będzie stopniowo uzupełniany i urozmaicany nowymi gośćmi. Śpiewam w nim dawne przeboje („Debiut”, „Nasze pierwsze słowa”, „Ech piosenko”), utwory aktorskie, dramatyczne („Kochankowie z ulicy Kamiennej”) i nowe („Ballada o mateńce”, „Różowa pani”). Kończę utworem „Jeszcze się tam żagiel bieli”, a na bis „Kaczkę dziwaczkę”.
- Koncertuje Pani tylko w kraju...
- Za granicą śpiewam polskie piosenki, wybierając te ciekawsze muzycznie, gdyż nawet najpiękniejsza tekstowo piosenka nie może liczyć na zrozumienie zagranicznych odbiorców. Na drugą półkulę wyjechałam z programem estradowym, w którym występowali także: Ewa Kuklińska, Krystyna Sienkiewicz, Tadeusz Drozda, Roman Kłosowski, „Czerwone Gitary” i Janusz Sent. Śpiewałam „Jeszcze się tam żagiel bieli”, „Balladę o mateńce”, „Kochanków z ulicy Kamiennej”, „Być kobietą” i „Nasze pierwsze słowa”. Przyjęcie było bardzo dobre, choć sporadycznie nie obyło sie bez bojkotu naszych koncertów.
- Zapowiadano Pani występy w znanym teatrze rewiowym „Alhambra” w Pradze...
- Tak, otrzymałam tę interesującą propozycję, ale w związku z występami w Ameryce i udziałem w Międzynarodowym Festiwalu Piosenki „Złoty Orfeusz” musiałam ją przełożyć na następny rok.
- Z Bułgarii wróciła Pani bez nagrody?
- Udział polskich piosenkarzy w międzynarodowych festiwalach piosenki jest w obecnych czasach ryzykowny. Jesteśmy na z góry straconej pozycji, bo nie mamy w rewanżu festiwalu sopockiego.
- Jak smakuje Pani zawodowe porażki, np. tę na festiwalu Interwizji w Sopocie?
- Szukając lekarstwa na porażki, przekonałam się, że jest nim tylko praca nad sobą. Moja profesorka śpiewu - Olga Łada twierdzi, że tylko pracą można udowodnić ludziom, że nie mieli racji.
- Kto jeszcze Pani pomaga, na kogo może Pani liczyć?
- Zawsze mogę liczyć na mojego męża - Janusza Budzyńskiego, który jest optymistą, a ponadto doskonale zna estradową branżę. Także na Włodzimierza Korcza - kompozytora większości moich piosenek.
- Co uważa Pani za swoje sukcesy w zawodzie?
- Choćby to, że podoba się mój recital estradowy i wytrzymuję go kondycyjnie, śpiewając przecież kilkanaście piosenek, w tym wiele na tzw. „duży głos”. Za sukcesy uważam też wszystkie kolejne progi, pokonywane bez potknięć w zawodzie i nagrody uzyskane na festiwalach w Opolu, Rostocku, Sofii.
- Przed jakim dylematem staje Pani dziś, w niełatwych dla artystów czasach?
- Pytam czasami, czy nasz zawód ma sens, czy jest dziś potrzebny. Przecież tyle ważniejszych spraw mają wszyscy „na głowie”. Ale po koncertach na terenie Polski widzę, że ludzie chcą i potrafią oderwać się od kłopotów i trosk dnia codziennego. Świadczą o tym pełne sale.
- Co w planach?
- Po koncertach w ZSRR planuję wyjazdy do różnych zakątków Polski. Przygotowałam recital w dwóch wersjach: kameralnej i na duże sale. Zbieram materiał na drugą dużą płytę i komletuję nowy repertuar. Opiekuje się mną i zespołem Estrada Łódzka. Z tej impresaryjnej współpracy (jakże istotnej dla piosenkarza) jestem zadowolona.
Rozmawiał: Bohdan Gadomski.
Artykuł o Włodzimierzu Korczu:
Przed prawie dwunastu laty Danuta Rinn powiedziała mi, że spotkała w Łodzi niezwykle utalentowanego młodego pianistę i kompozytora, jeszcze nieznanego w szerszych kręgach profesjonalnych. Rzeczywiście, nazwisko Wołodzimierza Korcza nic nie mówiło, choć już w Łodzi wchodził z powodzeniem na rynek muzyki rozrywkowej. Po ukończeniu PWSM w klasie prof. Zbigniewa Szymonowicza pracował w redakcji muzycznej Polskiego Radia, m.in. aranżując dla orkiestry Debicha, akompaniując, komponując pierwsze piosenki. Zaczynał, jako kompozytor, od pisania do tekstów poetyckich, przede wszystkim Staffa i Apollinaire'a. Piosenki te, przeważnie śpiewane przez Zofię Kamińską, tak wrażliwą na klimat poezji, przyniosły Korczowi pierwsze sukcesy, między innym na Giełdach Piosenki w klubie „Pod siódemką”. Szybko też pisenki Korcza znalazły się w programach imprez estradowych, organizowanych w Filharmonii Łódzkiej i na innych estradach. Teatr Nowy wystawił baśń „Za górami, za lasami” z jego muzyką, coraz więcej pisał do radia, telewizji i filmu.
Pierwszymi przebojami, które zwróciły uwagą na talent Włodzimierza Korcza stały się piosenki „Kasieńka” w wykonaniu Haliny Kunickiej oraz „Nie obiecuj, nie przyrzekaj” duetu Rinn-Czyżewski. Ta piosenka zapoczątkowała wieloletnią współpracę Korcza z Danutą Rinn. Ich najewiększym sukcesem stał się utwór „Gdzie ci mężczyźni”. Napisany dla kabaretu „Pod Egidą”, do tekstu Jana Pietrzaka, początkowo był śpiewany przez inną artystkę biorącą wówczas udział w programie „Egidy”. Gdy jednak pewnego razu usłyszał Pietrzak interpretację Danuty Rinn, z miejsca ją zaangażował „Pod Egidę”. Ukoronowaniem sukcesu tej piosenki i jej wykonawczyni stał się w 1974 roku festiwal opolski.
Dużym sukcesem Korcza i Pietrzaka była także inna piosenka, śpiewana przez Danutę Rinn - „Niestety to nie ty”. Wiele piosenek Korcza i Pietrzaka pozwoliło zabłysnąć „Pod Egidą” wybitnym artystom tego kabaretu, żeby choć tu dla przykładu przypomnieć: „Taka byłam” w wykonaniu Krystyny Jandy. „Filomaci, filareci”, w interpretacji bezkonkurencyjnego Piotra Fronczewskiego czy piosenkę „Kleon” (tekst Grońskiego), przedstawioną przez Wojciecha Pszoniaka. Jednak największym sukcesem współpracy autorskiej Korcza z Pietrzakiem stał się utwór „Żeby Polska”. Oczywiście „Pod Egidą” pisał Korcz także piosenki do tekstów innych autorów tego kabaretu - Adama Kreczmara, Ryszarda Marka Grońskiego, Agnieszki Osieckiej.
Ale przecież pomiędzy piosenkami poetyckimi a kabaretowymi mieści się całe morze różnorodnych kompozycji instrumentalnych i piosenak Włodzimierza Korcza, o tak zróżnicowanym stylu i charakterze, że nieraz trudno domyśleć się, że są dziełem tego samego kompozytora. To wynik bogatej inwencji melodycznej i opanowania warsztatu. Oto kilka przykładów, zaczerpniętych z repertuaru wykonawców, tak niepodobnych do siebie: „Kasieńka”, „Czantoria”, „Tarantella na niedzielę” (do tekstów Osieckiej), śpiewane przez Halinę Kunicką; „Niech żyje miłość”, „Najpiękniejsze Warszawianki”, „Nalej mi wina” w wykonaniu Ireny Santor; „Nie umiałam żyć, jak inne” (Zofia Kamińska); „Polsko, cóżeś Ty za pani” (Ross), czy przeboje do tekstów Młynarskiego, śpiewane przez Alicję Majewską - „Jeszcze się tam żagiel bieli” „Pan ciut niemodny”, „Być kobietą”, czy „Za rok, za dwa”, dla której Elżbieta Starostecka wyśpiewała (nie jedyną przecież) nagrodę Korcza na radiowej liście przebojów.
Mówiąc o twórczości estradowej Korcza, trudno nie odnotować tu faktu, że był wraz z Jerzym Wasowskim współautorem najlepszego chyba telewizyjnego programu tego rodzaju - „Pani X zaprasza” (Xymeny Zaniewskiej). W tym programie m.in. miał wspólne piosenki z Jeremim Przyborą. Różnorodność warsztatu kompozytorskiego Korcza potwierdza jego muzyka filmowa (gównie do serialu „07 - zgłoś się”) i telewizyjna (np. sygnał „Studia Gama” oraz niemal cały repertuar „Gawędy” i niezliczone utwory dla dzieci.
Na zakończenie tych kilku zdań o twórczości Włodzimierza Korcza - sprawa, która mnie osobiście najbardziej interesuje. Otóż wydaje mi się Korcz potencjalnym kompozytorem dobrego polskiego musicalu, ale do tego musi dysponować znacznie lepszym librettem, niż przy debiutanckiej próbie „Machina wierności” w gdańskim Teatrze Muzycznym. Już tam jego pomysły muzyczne wróżyły mu przyszłość sceniczną, a wieloletnia praca w charakterze kierownika muzycznego Teatru na Targówku w Warszawie pozwoliła dobrze zapoznać się z wymogami teatru muzycznego. Decyzja odejścia z tego teatru przed czterema laty upewnia mnie w przekonaniu, że Korcz może mieć coś ciekawego do powiedzenia jako kompozytor na scenie musicalowej. Oby! Oby to był taki gol dla polskiego musicalu, jak pamiętna piosenka tego kompozytora z okresu mistrzostw świata w 1974 roku - „Polska! Gola!”.
Autor: Aleksander Jerzy Rowiński.
Śpiewamy i tańczymy, nr 6/1982 - PWM Kraków 1982 r.
Wydawnictwo muzyczne z 1982 roku, wewnątrz którego zamieszczone zostały nuty piosenki „Jeszcze się tam żagiel bieli” (muzyka: Włodzimierz Korcz / słowa: Wojciech Młynarski).
Pierwsze nagrania tej piosenki znalazły się na singlu S-347, pocztówce dźwiękowej R-1117 (1980 rok) i kasecie magnetofonowej „ALICJA MAJEWSKA Piosenki W. Korcza” z 1987 roku
Na płycie długogrającej (i kasecie magnetofonowej) „PIOSENKI KORCZA I MŁYNARSKIEGO” ukazała się w 1987 roku. Wielokrotnie później wznawiana.
Strona 17, 18 i 19 - nuty zobacz z pdf
Śpiewamy i tańczymy, nr ?/1978 - PWM Kraków 1978 r.
Wydawnictwo muzyczne z 1978 roku, wewnątrz którego zamieszczone zostały nuty piosenki „Jeśli kocha cię ktoś” (muzyka: Jerzy Derfel / słowa: Wojciech Młynarski) - piosenka z singla S-66 , z 1977 roku.
Strona 9, 10 i 11 - nuty zobacz z pdf
Śpiewamy i tańczymy, nr 2/1976 - PWM Kraków 1976 r.
Wydawnictwo muzyczne z 1976 roku, wewnątrz którego zamieszczone zostały nuty piosenki „Bywają takie dni” (muzyka: Jerzy Derfel / słowa: Ireneusz Iredyński).
W aranżacji Włodzimierza Korcza, piosenka ta zajęła 1 miejsce na XIII KFPP Opole 1975 i otrzymała nagrodę Ministra Kultury i Sztuki.
Piosenk znalazła sie na winylowej płycie długogrającej pod tym samym tytułem z 1976 roku oraz była wznawiana na CD: „BYĆ KOBIETĄ - złota kolekcja” (1999 r.), „ODKRYJEMY MIŁOŚĆ NIEZNANĄ - kolekcja gwiazd” (2005 r.), „MAJEWSKA - KORCZ - live” (2006 r.) oraz „PIOSENKI, Z KTÓRYCH SIĘ ŻYJE” (2013 r.) .
Strona 5, 6 i 7 - nuty zobacz z pdf